Robienie filmów i pisanie poradników (szczególnie dotyczących twórczego pisania, bo akurat na tych się znam) to obszary, w których Amerykanie są od nas zdecydowanie lepsi.
Co do tego drugiego – w jakiś cudowny sposób udaje się im uniknąć zbędnego nabzdyczenia i tej jakże nam bliskiej dyletanckiej zadumy, „czy pisania można w ogóle nauczyć?”, „A wrodzone zdolności?” (i wszystkich pochodnych dywagacji typu „talent czy rzemiosło”), jak również traktowania czytelnika jak niedorozwiniętego ignoranta, któremu trzeba tłumaczyć, co to jest fabuła i że czasami warto coś przeczytać.
Poradnikowe hity i kity
Oczywiście na polskich półkach odnajdziemy kilka chlubnych wyjątków (o tych książkach z pewnością będę jeszcze pisać), ale poradników z wyraźnym pomysłem i wartościową treścią u nas jak na lekarstwo. I tak, tak – to perfidna generalizacja – wśród amerykańskich publikacji też łatwo o poradnikowe pomyłki.
Odnoszę wrażenie, że nie potrafimy odnaleźć równowagi między dość luźną, niezobowiązującą poradnikową formą i obszerną a niejednokrotnie skomplikowaną tematyką, której się podejmują (proces twórczy, pisanie powieści etc.). W skutek czego albo staczamy się w skrajne uproszczenia okraszone żenującym dowcipem albo otrzymujemy teksty stanowiące raczej przykłady podręczników z zakresu edukacji polonistycznej niż poradników, które mogłyby faktycznie przyczynić się do rozwoju potencjalnego pisarza. Ale wszystko przed nami. Ostatni rok był w mojej opinii przełomowy, jeżeli chodzi o publikacje z tego zakresu: Maszyna do pisania Katarzyny Bondy oraz Po bandzie, czyli jak napisać potencjalny bestseller Jakuba Winiarskiego i Jolanty Rawskiej prezentują nowe standardy. Długo oczekiwałam takich tytułów.
Opowiem Ci anegdotę
Wracając do Amerykanów. Niezwykle urzekła mnie najnowsza książka Elizabeth Gilbert Wielka magia. Odważ się żyć kreatywnie. Według wydawcy jest to tekst dla wszystkich, którym „brakuje pewności siebie, wytrwałości czy cierpliwości, by podążyć za swymi marzeniami i powołaniem” (E. Gilbert, nota z okładki). Myślę, że książka zainteresuje głównie osoby piszące i pragnące pisać, ponieważ autorka odnosi się do swojego osobistego doświadczenia w tej dziedzinie. I tutaj pierwszy atut książki – bardzo ciekawie łączy ona typowe elementy publikacji poradnikowej z elementami fabularnymi. Można powiedzieć, że jest to poradnik zbudowany na niebanalnej anegdocie, po prostu przyjemnie się go czyta i odbiorca nie ma wrażenia, że obcuje z książką kucharską albo instrukcją obsługi anteny satelitarnej.
Najciekawsze porady Gilbert
Nie wiem, na ile tytułowa „magia” „istnieje” (jestem raczej sceptyczna) i czy faktycznie ma jakieś znaczenie podczas procesu twórczego (kto to tam wie), ale czytając książkę Gilbert po prostu jej wierzę, w pełni akceptując reguły świata, które proponuje.
Z książki wyłuskałam też kilka cennych myśli i porad, które bardzo rzadko pojawiają się w poradnikach. Pierwsza mówi, że „w ostatecznym rozrachunku (…) ludzka twórczość artystyczna jest cudownie, odświeżająco nieistotna „ (E. Gilbert, s. 157), co autorka formułuje jeszcze w postaci paradoksu: „Moja twórczość musi być dla mniej najważniejszą rzeczą na świecie (jeśli mam wieść artystyczne życie), ale jednocześnie musi nie mieć najmniejszego znaczenia (jeśli mam zachować zdrowie psychiczne)” (Tamże, s. 166). Druga porada dotyczy często przywoływanego problemu dotyczącego utrzymywania się z pisarstwa. Otóż nie powinniśmy dążyć, by pisanie stało się naszym źródłem utrzymania, to my (piszący) powinniśmy się zatroszczyć o nie finansowo (por. Tamże, s. 172). Wyraża się to w postawie autorki, która gotowa była wykonywać każdą pracę, która zapewni jej utrzymanie i możliwość kultywowania swojej pasji: zgodnie z założeniem, że jeżeli wymaga się od własnej kreatywności, by była źródłem dochodów – przestaje nam ona sprawiać przyjemność i przestaje być sferą wolności. Trzecie ciekawe spostrzeżenie, które przykuło moją uwagę dotyczy twórczości, jako poczucia „robienia czegoś interesującego” (por. Tamże, s. 175). Gilbert sugeruje zadanie sobie pytania, czy jesteśmy w stanie kultywować nasze zainteresowania zakładając, że nigdy nie osiągniemy na tym polu żadnego sukcesu. Jeżeli tak, jeżeli odnajdujemy satysfakcję w samym procesie twórczym – mamy szansę go doskonalić. Dla autorki twórca to „niezwykle zdyscyplinowany luzak” (Tamże, s. 204), w innym miejscu określ go mianem „przechery”, który wcale nie ma zamiaru cierpieć, a swoją pracę wykonuje „lekko. Zawsze lekko”. (Tamże, s. 273, 280). Pisarka rozprawia się również z metaforą książki – dziecka („Ludzie, proszę, nie mylcie swojej twórczości z dzieckiem, dobra? Takie podejście doprowadzi cię tylko do ciężkich cierpień psychicznych. Mówię to jak najbardziej poważnie. Bo jeśli naprawdę wierzysz, że twoje dzieło jest twoim dzieckiem, to jak sobie poradzisz z odcięciem trzydziestu procent tego dziecka? – co może być kiedyś konieczne”. Tamże, s. 286-7)Twierdzi, że dopóki będziemy kultywować to porównanie, dopóty nie będziemy w stanie zdystansować się do własnej twórczości, w miarę potrzeby dokonać w niej niezbędnych, czasem drastycznych zmian.
Tak czy owak – zawsze poniesiesz porażkę
I najważniejsza mądrość płynąca z Wielkiej Magii: „Poniesiesz porażkę. (…) Będziesz podejmować twórcze ryzyko i nieraz się okaże, że twój pomysł nie wypalił” (Tamże, s. 305). Nie ma to jednak najmniejszego znaczenia. Można regularnie ponosić porażki i wzrastać twórczo, tylko „Nigdy za to nie przepraszaj, nigdy nie wyjaśniaj, o co w tym chodzi, nigdy się tego nie wstydź. Zrobiłeś wszystko, co mogłeś, przy wiedzy, jaką dysponowałeś” (Tamże, s. 323). Opowiada o tym ostatnia, poruszająca anegdota, której akcja rozgrywa się w jednym z zamków gdzieś w Dolinie Loary. Warto, choćby tylko dla niej, sięgnąć po ten poradnik (!).
Serdecznie polecam Waszej uwadze.
Bibliografia
1. E. Gilbert, Wielka magia. Odważ się żyć kreatywnie, przeł. B. Jóźwiak, Poznań 2015.
Comments are closed.